Prawie idealny klimat, bujna tropikalna roślinność, malownicze krajobrazy, a przy tym brak różnego rodzaju jadowitych czy drapieżnych stworzeń. Nic dziwnego, że te parę wysp leżących na samym środku Pacyfiku uważane są za prawdziwy raj na Ziemii. Czy jednak jak zaraz po przybyciu na rajskie terytoria jego mieszkańcy (anioły?) doszczętnie mnie okradli, to świadczy o jakichś nieodpuszczonych grzechach? Przybyły na miejsce policjant uspokoił, że niekoniecznie, bo przypadki takie są tu dość powszechne a grzeszą to przeważnie właśnie te „anioły”, które szczególnie sobie upodobały taki jak właśnie nasz Dodge Charger. Amerykański szeryf stwierdził, że ten „cud” motoryzacji można otworzyć w parę sekund zwykłym śrubokrętem. Wiedzą o tym dobrze „anioły” jak i wypożyczalnie, ale w raju widocznie też trzeba jakoś zarabiać. Na osłodę po powrocie do hotelu czekała już paczka ze słodyczami i bonami do McDonalda przysłana przez hawajskie stowarzyszenie pomocy osobom podobnie tam doświadczonym. Miłe z ich strony ale także świadczące o skali zjawiska. Podobnie zresztą jak to, że w czasie około półgodzinnej wizyty w konsulacie australijskim (obsługującym w Honolulu Kanadyjczyków) pojawiły się tam aż dwie rodziny w podobny sposób okradzione. Kanadyjski system uwiarygodniania tożsamości za pomocą znajomości dał się trochę we znaki bo telefon z „kontaktami” też padł łupem złodzieja a zwykły notes wyszedł już chyba na dobre z użycia. Jakoś jednak udało się wypełnić wszystkie formularze i w oczekiwaniu na dokumenty umożliwiające powrót do domu można było wreszcie rozejrzeć się po rajskim Aloha State.
Oahu – wyspa, na której leży Honolulu z historyczną Pear Harbour. To tu najczęściej rozpoczyna się zwiedzanie archipelagu, chociaż dość sporo turystów tu też je kończy. Po 70 latach, które minęło od nalotu japońskich bombowców, nalot z tego samego kierunku trwa, ale teraz amerykańskich boeningów, którymi Japończycy udają się tu przeważnie na zakupy. Wśród wielu sklepów z japońską obsługą mają tu nawet olbrzymie Duty Free, dostarczające towar wprost na lotnisko. Natomiast przybysze z kontynentu amerykańskiego, przyzwyczajeni do niechlujnych sklepików „ u Chińczyka” z przyjemnością zrobią zakupy w ABC Stores. Szczególnie w dzielnicy Honolulu -Waikiki właściwie trudno znaleźć miejsce, w którym nie byłoby w zasięgu wzroku nie tylko doskonale zaopatrzonego ale także estetycznego sklepiku ABC. Niestety ale w jego zasięgu też często pojawiają się niezbyt estetyczni, okupujący chodniki i plażowe wiaty bezdomni narkomani. Dość powszechnym elemetem hawajskiego krajobrazu jest oczywiście wulkan. Tu jest to górujący nad miastem Diamond Head. Trochę trudu by wspiąć sie na jego szczyt, wynagrodzi piękna panorama Honolulu i okolic. Po drodze warto odwiedzić małe Waikiki Aquarium z unikalnymi okazami podwodnego świata. Nie warto natomiast tracić ani czasu ani pieniedzy na wizytę w tandetnym choć polecanym Sea Life Park. Zaoszczędzony czas lepiej spędzić na plaży Hanauma Bay z palmami i rafami koralowymi, lub położonej wśród bloków zastygłej lawy Makapu’u Beach, znanej z filmu „Stąd do wieczności”. Natomiast najdłuższej na Oahu, Waimanalo Beach, raczej nie odwiedzać. To tu znajduje się miasteczko, będące przykładem opieki władz stanowych nad rdzenną ludnością, której dano domy i ziemię za opłatą 1 dolara rocznie. Coś takiego jak chicagowskie osiedle Cabrini-Green. Tamto na szczęście już zburzono. To niestety jeszcze na siebie zarabia, również jak się okazało i moim kosztem. O obecności podopiecznych władz stanowych w tym miejscu, dowiedziałem się jednak dopiero od funkcjonariusza stanowej policji. Szkoda, że tylko z daleka można popatrzeć na dolinę Kuaola, która tak naprawdę mało się różni od innych hawajskich dolin o charakterystycznym grzebieniowatym kształcie, ale to tu kręcono zdjęcia do „Jurasic buy levitra uk Park”. Za jedną z największych atrakcji tej wyspy uważane jest Polinezyjskie Centrum Kultury. W tym hawajskim PCK za dość słoną opłatą można doznać, jakby to powiedział prezes Jarosław, absmaku. Chociaż tu, jak najbardziej usprawiedliwione były natrętne komunikaty o zakazie nagrywania kiczowatego ludowego show. Północna część wyspy to raczej tereny dla amatorów surfingu bo zwykłemu człowiekowi potężne fale mogą wyrządzić krzywdę. Warto też zwiedzić plantację ananasów firmy Dole. Jak rosną te owoce nie wszyscy wiedzą, a nawet jak wiedzą to wyśmienite lody ananasowe są wystarczającym powodem by tu przyjechać. Jeśli ktoś nie lubi wyjeżdżać z miasta może się udać do tropikalnego lasu w pobliżu słynnej Waikiki Beach.Dolina i wodospad Manoa może nie są wielką atrakcją, ale można zobaczyć tu prawie wszystkie rośliny, które u nas rosną tylko w doniczkach.
Maui – Udając się tam mogliśmy się przekonać o wyższości 24 godzinnej skali czasu. W robionej dość dawno rezerwacji jakoś pomyliła się literka „a” z „p” i dopiero na lotnisku okazało się, że lot jest owszem o siódmej ale nie rano tylko wieczorem. Dzięki temu, że przy podróżowaniu bez dokumentów trzeba było być na lotnisku dużo wcześniej udało się jakoś te literki poprzestawiać i za niecałe pół godziny wylądowaliśmy na lotnisku w Kahului. Nad Maui zwaną wyspą dolin góruje wznoszący się na ponad 3 km wulkan Haleakala, w którego kraterze zmieściłby się podobno cały Manhattan. Właśnie ze względu na wielkość, hawajskie wulkany takich klasycznych raczej nie przypominają. Ze szczytu, na który jak to w Ameryce można wjechać prawie autostradą, zamiast głębokiego krateru widać widać po prostu górskie pasma. Tu testuje się ze względu na podobieństwo do tamtejszego terenu, sprzęt mający być wysłany na Marsa,. Po popatrzeniu na chmury z góry można już udać się w podróż słynną drogą do miasteczka Hana, uznawaną za najładniejszą na Hawajach. Warto jednak wybrać drogę okrążającą wulkan od strony południowej. Wprawdzie na mapach jej odcinki oznaczane są jako nieprzejezdne, ale podobnej jakości drogi są jak najbardziej przejezdne gdzieś nawet na Prince Edward Island. Jednak warto zaryzykować bo ta droga do Hany jest dużo bardziej atrakcyjna niż oficjalna. Zresztą cała wyspa Maui jest chyba najbardziej malowniczą częścią hawajskiego archipelagu.
Hawai’i – Hilo największe miasto tej największej wyspy nie robi najlepszego wrażenia. Stąd prowadzi droga do Narodowego Parku Wulkanów. Na pewno każdy kto tu przyjeżdża obiecuje sobie wiele wrażeń. Niestety ale strumienie lawy i ziejące ogniem kratery można zobaczyć tylko na fotografiach w folderach. Jest to trochę nieuczciwe, bo jeśli wybieramy się na przykład do parku Yellowstone zobaczyć czynne gejzery to one tam rzeczywiście są a nie tylko kiedyś tam były. Tutaj natomiast zobaczymy co najwyżej szaro-czarne połacie dawno zastygłej już lawy. Jednym z nielicznych miejsc gdzie można w rzadko tu zdarzającą się bezchmurną noc, zobaczyć słabą poświatę wulkanicznego ognia jest punkt widokowy przy muzeum Jaggara na szczycie Kilauela. Na pewno dużo więcej emocji budzi już samo czytanie tablicy informacyjnej przed wjazdem na najwyższy na Hawajach szczyt Mauna Kea wznoszący się na wysokość 4200 m. Jak do tego jeszcze uda się nam zobaczyć wracających z góry turystów, zdejmujących z siebie polarne kombinezony to rzeczywiście aż ciarki przechodzą. Chociaż nie mamy samochodu z napędem na cztery koła, bez którego jak wynika z tablicy ani rusz, postanawiam spróbować. Najwyżej trzeba bedzie zawrócić. Jednak droga jest nadspodziewanie dobra a na parokilometrowym nieutwardzonym odcinku w jej środkowej części trwają obecnie roboty , które zakończone będą pewnie szybciej niż te na trasie ze Strykowa do Warszawy. Po ich minięciu do samego szczytu, gdzie znajduje się olbrzymie obserwatorium astronomiczne, prowadzi już szeroka trasa. Tu natomiast trenowali kosmonauci wybierający się na Księżyc. Temperatura na szczycie była o dziwo nawet o dwa stopnie (Farenheita) wyższa niż na dole, chociaż jak to w górach podobno zdarzają się gwałtowne zmiany pogody. Po zachodniej stronie wyspy dużo ładniejsza od Hilo miejscowość Kona. Okolica ta słynie z plantacji kawy oraz tego, że to tu ponad 200 lat temu przybył odkrywca wysp, kapitan Cook. W powrotnej drodze do Hilo przez północną część wyspy mnóstwo dolin, wodospadów, malowniczych zatok oraz zwykłych farm. Pod którymś z kolejnych wodospadów dzwoni pani z australijskiego konsulatu. Niestety coś jej się pomieszało w papierach i musimy wpaść do Honoulu by wypełnić dodatkowe formularze.
Kauai – zwana wyspą ogrodów. Na niej znajduje się Waimea Canyon, który trochę przypomina ten wielki. Niestety w przeciwieństwie do tego z Arizony można na niego tylko popatrzeć sobie z góry. Wzdłuż jedynej drogi wiodącej wokół wyspy całe mnóstwo podobnych do siebie dolin i parków. Kończy się ona na Ke’e Beach skąd można udać się pieszo właśnie do Wainea Canyon, jednak pokonanie około 13 mil może tu zająć nawet parę dni. Gdzieś po drodze znów telefon z konsulatu. Tym razem proszą o interwencję bo jeden z podanych tak zwanych gwarantorów nie odbiera telefonu. Oczywiście interweniuję i po paru godzinach dzwonią, że wszystkie dokumenty są gotowe do odbioru.
Wiadomo, podróże kształcą, a w Ameryce nauka sporo kosztuje. Niewykształcony nie zwracałem uwagi na to, że na każdy prawie punkt widokowy podjeżdżają samochody z osobnikami, których nie sposób nawet podejrzewać o zainteresowanie krajobrazem. Oni za to dobrze wiedzą, że przebywanie ” w raju” osłabia naszą czujność. Ciągle czujna jest natomiast lotniskowa służba bezpieczeństwa. Chociaż nie dziwi ich specjalnie samo pojawienie się pasażera bez dokumentów to jednak trochę męczące jest odpowiadanie na mnóstwo czasami dziwacznych pytań. Ponieważ lotów było przede mną jeszcze sporo spytałem czy nie mogliby dać mi jakiegoś zaświadczenia lub chociaż zarejestrować w systemie na innych lotniskach. Niestety stwierdzili, że poufnych informacji między sobą to oni nie wymieniają. Jakie więc wymieniają? Chciałem się jeszcze zapytać czy widzieli kiedyś jakiegoś na przykład terrorystę podróżującego bez dokumentów, ale na szczęście zauważyłem tablicę z tekstem ostrzegającym, że wszelkie żarty w czasie kontroli lotniskowej mogą się żle skończyć, a ja jednak chciałem zobaczyć te tryskające iskrami wulkany.
Czy ponad dwanaście godzin lotu i dość spore koszty takiej eskapady są tego warte? Dla amatorów plażowania na pewno nie. Większość hawajskich plaży podobnie jak zresztą tych na całym zachodnim wybrzeżu Ameryki jest zdecydowanie gorsza od tych atlantyckich. Dla lubiących zwiedzanie może tak, bo to jedno z nielicznych tropikalnych miejsc na świecie gdzie można we własnym zakresie podróżować bez obawy o swoje bezpieczeństwo. Chociaż niektórzy uważają , że najbardziej ekonomicznym jest rejs statkiem pomiędzy wyspami, raczej nie jest to prawdą bo chociaż nie trzeba oczywiście w tym przypadku płacić za hotele to jednak koszty oferowanych wycieczek są dość spore. W Hilo wjazd vanem na górę Manua Kea kosztował około $400, a prawdopodobnie cała taka wyprawa, która zajmuje parę godzin potrwa prawie cały dzień. Zdecydowanie najlepiej jest jednak wynająć samochód (oby nie był to tylko Dodge Charger), ale jeżeli ktoś woli zwiedzanie grupowe to jest w Honolulu nawet polonijne biuro podróży Hawaii Polonia Tour (www.hawaiipoloniatours.com), które trzeba przyznać naprawdę się stara aby pokazać swoim klientom jak najwięcej. Jednak niezależnie od sposobu podróżowania warto do wielu znaczeń wszędzie tu słyszanego „aloha” dopisać sobie w naszym słowniczku też „uważaj”.
dla prawda.ca
Krzysztof Sapiński, Toronto
7 Comments
Dziękujemy za wyczeroujący reportaż z Hawajów.Najlepiej tam nie jechać.Przekonalem się,że słynne Karaiby to skomercjalizowana niecka wysysajaca dewizy.W Meksyku mogą skrócić o głowę co się już 5 kanadyjczykom zdarzyło.Do tego też okradaja turystów.Chyba najlepsza do zwiedzania jest nasza dziewicza Kanada,gdzie przy ognisku masz przekrój całej naszej fauny,ktora czycha na Twoje schabowe łacznie z niedźwiedziami.Przygód co nie mala i nie ma doliniarzy.Bezpiecznie i ludzie serdeczni.Krajobrazy Quebecku czy N.Funland to bajka.Powietrze zdrowe i czyste.W ontario w parkach trzeba się strzec przed „czarną muszką” w lipcu,komarami wielkimi jak ważki w sierpniu i strażnikami
,którzy uwięlbiają węszyć,i wypisywać „tickety”W jeziorach ryby ,w lasach grzyby,jeżyny,maliny,borówki i jagody .Wszystko za darmo!Kolega redaktor i to naczelny chyba drugi raz na Hawaje nie pojedzie.Bo co to za raj gdzy „Anioły” kradną .!
Panie Krzysztofie, bardzo fajne sprawozdanie, ale czytając go odniosłem wrażenie, że pan się dość mocno przestraszył. Każde turystycznie popularne miejsce na Ziemi ma swoje specyficzne metody „na leszcza”. Tak samo można być okantowanym, okradzionym czy oszukanym w Paryżu, w Rzymie, w Tajlandii czy w Warszawie. To nie znaczy, że powinniśmy zamknąć się w domu i podróżować jedynie w Google Earth!
Obyty podróżnik zanim pojedzie w nowe miejsce przeczyta coś niecoś, żeby nie być zbytnio zaskoczonym. W księgarniach są całe sekcje tytułowane „Travel” gdzie w podróżniczych poradnikach – np.: Frommers – można poczytać nie tylko o miejscowych muzeach i delicjach, ale też o tej mroczniejszej części życia. Cena takiego poradnika zwróci się stokrotnie jeśli przygotuje nas odpowiednio i uchroni przed niechcianymi niespodziankami. Jest jeszcze Trip Advisor i umieszczony na nim forum gdzie turyści umieszczają swoje zachwyty i rozczarowania. Z tym, że trzeba mieć na uwadze, że wypowiedzi na forum są często wywołane emocjami i niekoniecznie odzwierciedlają statystyczną sytuację.
Jeśli ktoś jedzie w świat nieprzygotowany to winić za potencjalne nieszczęścia powinien tylko siebie.
Jako że wycieczka na Hawaje raczej mi nie grozi, bardziej niż walory turystyczne tego ziemskiego raju zaintrygował mnie fakt, że tam też giną samochody.
W Europie to Polacy są specjalistami od samochodowych kradzieży i dla naszego lepszego samopoczucia dobrze jest dowiedzieć się, że ta wstydliwa specjalizacja to nie tylko polska domena. A pozostając w rajskiej konwencji, to w kontekście takiej mnogości różnej kategorii grzeszników „pałętających” się po hawajskim raju, chyba można mieć malutkie oczekiwanie, że i do niebiańskiego raju wpuszczają choćby tylko pomniejszych grzeszników. I może od dzisiaj, z iskierką nadzieji na lepszą przyszłość pozaziemską, łatwiej będzie mi żyć z niemałym bagażem grzechów własnych, niestety…
@Zbyszek
Tak, tak panie Zbyszku, złodzieje nie sa jednej narodowości. Może by tak pojeździć po świecie to więcej rzeczy by pana zaintrygowało. Naprzykład zobaczyłby pan, że gdzie indziej sa ludzie tacy sami jak w Polsce i z tymi samymi wadami. Po powrocie mógły pan pisać w swoich felietonach do Polaków, zeby nie byli tacy zakompleksiali wzgledem Zachodu, co? Bo to aż tryska z każdej rozmowy,z każdego komentarza w internecie, z każdego artykułu w czasopismach, z każdej wypowiedzi w telewizji i z każdej rozmowy ze znajomymi w Polsce.
@Marcin
Dobrych rad nigdy nie za wiele i zapewne gdybym wypuścił się w dłuższą podróż po
krajach afrykańskich, azjatyckich czy południowoamerykańskich, to po powrocie do domu mógłbym przyznać, że z nami Polakami nie jest najgorzej. Rzecz tylko w tym, że jako kraj środka Europy powinniśmy równać do krajów zachodnich, to jedyny sposób na pozbycie się pokomunistycznych kompleksów. O ile na Zachodzie kradzieże samochodowe za sprawą rodzimych złodziejaszków to przestępczy margines, u nas stanowią epidemię nie do opanowania, rozszerzająca się poza granice. W Niemczech, Francji czy Hiszpanii słyniemy głównie z tego, a pamiętny do dzisiaj slogan reklamowy z przed paru lat, jednego z niemieckich biur podróży- „Jedź do Polski twój samochód już tam jest” – choć w stylu Mrożka, śmieszy wszystkich oprócz Polaków…
@Zbyszek
Zapewne ma pan rację. Nie jest to powód do chluby.
Mój ma 20 lat Van chewrolet i też mi zapierniczyli z parkingu złodzieje.Użyli go do transportu fantów z wlamania.He he he