
Highway to Stryków czyli nie kumam
16 września 2007
Walka na gesty
18 lutego 2008sPiSek

Gazeta nr 222 z 16.11.2007
Parę miesięcy temu obejrzałem film o wydarzeniach z 11 września 2001, ale to nie był taki zwykły film bo jak twierdził ktoś kto mi go polecił ten pokazywał prawdę. Czyżby to co dotychczas na ten temat wiedziałem było nieprawdą? Czasy gdy „Prawda” była tylko jedna, moskiewska na szczęście minęły więc czemu by nie poznać dwóch prawd pomyślałem uruchamiając domowe DVD. Na początku przedstawiono relację z pośpiesznego zawarcia polisy ubezpieczeniowej na WTC. Oczywiście zaraz po jej podpisaniu nastąpiło to co wszyscy do dziś pamiętamy. Potem nastąpują relacje świadków, którzy opisują co to właściwie uderzyło w nowojorskie wieże. Mogły to być bombowce lub rakiety ale raczej nie samoloty pasażerskie. W Waszyngtonie natomiast brakuje skrzydeł samolotu. Być może realizatorzy filmu wychowani prawdopodobnie na bajkach Disneya oczekiwali przejścia samolotu przez żelbetową ścianę w stylu misia Yogi. Ale najdziwniejszą sprawą jest to, że jak wynika z filmu, o zamachach wiedzieli wcześniej prawie wszyscy, tylko nie George „Dablju”. Człowiek, który podobno nie tylko że mason ale pedałując czasami z samym Lance Armstrongiem dołączył też do grona cyklistów, nie został o wszystkim poinformowany.
Ponieważ trop jak sugerują filmowcy prowadzi raczej do Mosadu, byłby to prawdopodobnie pierwszy przypadek gdzie masoni i cykliści nie spiskowali wspólnie z Żydami.
Od dawna wiemy przecież, że wszystko na tym świecie uknute jest przez tą trójcę. I często
nawet to nam pasuje bo zwalnia nas od szukania prawdziwych przyczyn niepowodzeń lub od, nie daj Boże, krytycznego oceniania nas samych. Wróg jest tu równie znany co tajemniczy, a przede wszystkim z założenia niemożliwy do pokonania. O masonach jakoś ostatnio trochę przycichło, cykliści to tak naprawdę nie wiadomo skąd wzięli sie w tym towarzystwie bo nie tylko na torontońskich ulicach są przykładem raczej bezmyślności, ale o Żydach to trochę wiemy. Na przykład to, że dość skutecznie popierają się wzajemnie i spożywają koszerną żywność, którą też próbują oferować innym, oczywiście nie za darmo. Znam osoby, które chodzą do sklepów zaopatrzone w kartki ze spisem tajemniczych znaków oznaczających koszerność, bynajmniej nie po to by taki towar kupić, lecz by osłabić żydowską potęgę przez jego niekupowanie. Odpada więc podejrzenie, że to koszerne potrawy ich wzmacniają.
A więc o co chodzi? Jak zwykle o pieniądze. A może dałoby się wykorzystać taki pomysł?
W święceniu żywności mamy spore doświadczenie, ba nawet potrafimy święcić ciężarówki. Wśród nas są liczni producenci i importerzy, a pieniądze zebrane w ten sposób można by przeznaczyć na niejeden pożyteczny cel. Już widzę jak niektórzy pukają się w czoło, sam też wiem że to raczej niemożliwe, ale oni jednak jakoś mogą.
Zawsze jak przejeżdżam ulicą College (skrzyżowanie z Crawford) wypatruję postaci w czarnych kapeluszach przy modnej obecnie i świetnie prosperującej restauracji Revival. Może nie wszyscy wiedzą, że mieści się ona w budynku należącym kiedyś do organizacji weteranów Armii Polskiej. Czego nam właściwie brakuje aby zarabiać na takim lokalu. Przecież mamy polski bank, dużo pomysłowych i zdolnych ludzi, ale nie mamy akurat eleganckiej polskiej restauracji. Może właśnie była ku temu okazja lecz zamiast tego zarabiają Włosi. Nie tylko na ten temat można byłoby zadać wiele pytań tej szacownej organizacji ale jak się nie ma adwokata to raczej lepiej się nie wychylać. I to nie byle „papugi”, to musi być dobry adwokat, czyli kto? ….oczywiście Żyd. To, że my sami dajemy jemu zatrudnienie jest najczęściej przemilczane. I jeszcze mała drobnostka, ale jednak wyroki wydają sądy. Nie można raczej mieć pretensji do sprytnego adwokata, który namówił kogoś do pozwania McDonalda za oparzenie się kawą. Kabaretowy werdykt wydał sąd otwierając tym samym furtkę do podobnych bzdurnych roszczeń. Lecz zawsze można jednak założć, że cały wymiar sprawiedliwości jest skorumpowany lub spożywa koszerne potrawy. W naszej Polonii mieliśmy nie tak dawno sprawę wytoczoną przez organizację polonijną przeciwko wydawcy dziennika „Gazeta”. Sam wydawca być może i wzbudza wiele kontrowersji ale wyrok w tej sprawie nawet jego najwięksi wrogowie uznają niesprawiedliwy. Efekty już mamy, prawie wszystkie polonijne media wypełnione są w większości promocjami sklepowymi i przedrukami. Za to w wydawanej w dużym stopniu przez wydawców pochodzenia żydowskiego kanadyjskiej prasie często pojawiają się na przykład artkuły o „polskich obozach zagłady”. Oczywiście, jest to podłe, ale same kilkunastoosobowe pikiety pod redakcją Toronto Star to za mało. Naszymi sąsiadami są tu ludzie różnych narodowości. Po jednym z takich paszkwili w znajomy Portugalczyk zapytał jak to było naprawdę z tymi „obozami”. Nie dziwię się, bo my też mało znamy historię np. Portugalii. Nie wiem czy uwierzył mi, czy też w to co wyczytał w prasie.
Lecz mamy tu przecież tylu wydawców, Kongres Polonii i Konsulat RP, czy nie można byłoby wydawać powszechnie dostępnego pisma w języku angielskim.
Pewnie, że są encyklopedie i naukowe wydawnictwa ale mało kto do nich zagląda. Łatwiej byłoby trafić do ludzi gazetą w której szukają na przykład polskiej firmy a przy okazji dowiedzą się czegoś o historii czy teraźniejszości Polski. Tylko czy my potrafimy siebie promować?
Dostałem kiedyś ładnie wydany album zatytułowany „Krajobrazy Polskie” zawierający prawie wyłącznie zdjęcia przydrożnych kapliczek i wiejskich procesji, wozy drabiniaste, zaniedbane gospodarstwa, jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy. Czy ktoś kto trafi na takie „dzieło” wybierze się na urlop do Polski? Parę tygodni temu Andrzej Kumor z „Gońca” oburzał się, bo w jakimś filmie hollywodzkim nic nie było o żydowskich machlojkach w diamentowym biznesie. A niby dlaczego miałoby być? Przecież nie jest żadną tajemnicą, że w Hollywood największe wpływy ma lobby żydowskie. Czy możemy wymagać by brali przykład z polskiej kinematografi, która za pieniądze Polaków produkuje antypolskie paszkwile ze szczególnym wskazaniem na niejakiego Marka Koterskiego. Sprawą ciągle powracającą w polskiej telewizji są przygody czterech czołgistów i psa. Powstały w PRL-u serial oczywiście zawiera kłamstwa historyczne, bo inaczej nie mógłby powstać w tamtych czasach, ale trzeba sprawiedliwie oddać, że sam film został zrobiony dość dobrze. W takim Hollywood zrobiliby po prostu nową, uaktualnioną wersję. U nas już wnuki tych co bawili się na podwórku w pancernych oglądają ten serial a nasi twórcy kręcą różne bzdury lub przerabiają teatr na film. A film o naszym Sierpniu 80 zrobili Niemcy. Oczywiście nie podobał nam się, ale gdzie są nasi twórcy? Czy 17 lat to zbyt krótki okres czasu, czy też wyrzuty sumienia niektórych bohaterów nie pozwalają nam jeszcze ruszyć tego tematu? Dlaczego Polska współczesna ma być kojarzona z „Edim”, „Świrem” lub idiotycznym „Rysiem”? Jak do tego dodać nie służące sprawie polskiej niedawne wybryki Kwaśniewskiego, Wałęsy czy Geremka pozostaje tylko rozszyfrować, kto tu jest mason, kto cyklista a kto Żyd.
To że sprawy polskie nie są obojętne Polonii mieliśmy dowód w postaci kolejki do urn
w niedawnych wyborach. Ciągle jest też duże zapotrzebowanie na polską kulturę, nic więc dziwnego, że mamy tu parę osób sprowadzających do nas polskich artystów. Czasami bywa, że imprez kulturalnych jest nawet za dużo jak na nasze możliwości . Tak było we wrześniu gdy w jeden weekend gościliśmy dwa warszwskie teatry. Gdy jednym ze spektakli nastąpiła zmiana w obsadzie aktorskiej to konkurencja posunęła się niestety nawet do oskarżeń o oszustwo. Wiadomo jednak, że chodziło o kasę bo na obu przedstawieniach było dużo wolnych miejsc. A co by zrobili w takiej sytuacji przysłowiowy Mosiek i Icek? Prawdopodobnie „special” – czyli kup dwa bilety w cenie jednego.
Nie trudno zauważyć, że teoria spiskowa najbardziej popularna jest wśród osób o poglądach mocno konserwatywnych lub inaczej skrajnie prawicowych. Na początku tego roku z wizytą w Kanadzie przebywał Stanisław Michalkiewicz, publicysta głównie toruńskich mediów, który w stosunku do Unii Europejskiej używa przeważnie określenia Eurokołchoz. Chyba nawet kołchoźnik doceniłby szansę jaką otrzymali Polacy będąc członkami UE. Ale on swoim wykładzie odkrywa oczywiście spisek mający na celu zagarnięcie przez unijne siły zła przede wszystkim Polski. Oczywiście, nie dowiemy się tego z prasy bo ta należy wiadomo do kogo. Nie wiadomo tylko dlaczego takie pismo jak podobno jedyna niezależna „Gazeta Polska” ,w której o dziwo nie spotkałem jego publikacji, jest wydawana na słabym poziomie i jest po prostu nudna. Wspomniany już Andrzej Kumor w „Gońcu” (nr 41) w sposób dość zawiły obawia się czy buro-nudny konserwatyzm może konkurować z kolorową „postępowością”. Raczej chyba nie, bo jednobarwny świat czy to czerwony, czy brunatny czy też „bury” nie kojarzy się najlepiej. Problem jest tylko w tym, że to najczęściej my sami oddajemy walkowerem tak zwanym ”postępowcom” kolory tęczy. Poza tym z tym ciągłym wracaniem do przeszłości i o zasługach konserwatyzmu w rozwoju cywilizacji też trzeba ostrożnie, bo na przykład w kosmos polecieliśmy jednak dzięki tym, których średniowieczni konserwatyści palili na stosach. Konserwatysta przeważnie ma dobre chęci, ale często spisek nie pozwala na ich realizację. Po pażdziernikowych wyborach premier Jarosław Kaczyński nie zdobył się na to by przyznać, że to on i jego partia spartaczyli kampanię. Zamiast tego, uznał fakt zostania byłym premierem jako efekt wielkiej manipulacji. Niestety jako premier nie robił nic by nie być właśnie taki „buro–nudny”. Czy młodzi ludzie poprą partię, której lider nie ma konta w banku? Przykro to pisać bo sam wierzyłem w prawo i sprawiedliwość.
Dawno temu Bob Dylan napisał utwór „The Times they are a-changin”, w którym radzi, że aby nie utonąć w zbierającej się wodzie trzeba zacząć w niej pływać. Może jakby prezes PiS-u słuchał Dylana zrobiłby sobie nie tylko to prawo jazdy ale i kartę pływacką. Ale przecież ten Dylan, to tak naprawdę Robert Zimmerman, a nie będzie nas przecież Żyd pouczał. Czasami potrafimy jednak posłuchać Żyda, ale lekarza. Dziwne, bo przecież ma on całkiem spore możliwości by nam zaszkodzić. Ja niestety znam pewną polską lekarkę, która postawiła dziecku diagnozę, za którą powinno się zatrudnić przeciwko niej żydowskiego adwokata.
Mamy tu w Toronto na Roncesvalles takiego faceta, nie wiadomo czy mason lub Żyd ale cyklista na pewno, który ukryty pod szyldem zakładu tapicerskiego wydaje czasopismo. Kto wie czy to nie za jego przyczyną w kolejnych kandyjskich wyborach nie odnotowaliśmy jako Polonia, jak zwykle zresztą żadnego sukcesu. Również to, że kolejne polskie święto narodowe minęło tak jakby nas tutaj nie było, może jest jego zasługą. Tylko dlaczego tak samo się dzieje w innych częściach Kanady i również w Stanach gdzie na rowerze to on raczej nie dojedzie?
Krzysztof Sapinski
Toronto