Gazeta nr 56 Wielkanoc 2008
„Znalazł szpulę filmu pornograficznego na taśmie 8mm, jedną klatkę zaczął powiększać i powiększać, aż zauważył że jakaś plamka na narządzie, okazała się podobna do fragmentu fresku Michała Anioła”. Twórcy pornosa zapewnie nie mają pojęcia o nowym wymiarze wartości artystycznej swego dzieła i zapewne nigdy się o tym nie dowiedzą, bo początkowy cytat pochodzi z usłysznej przypadkiem, w galerii sztuki współczesnej, rozmowy dwóch polonijnych artystów. Oczywiście – powiedział ten drugi, jakby gość nie studiował sztuki to skąd by mógł to wiedzieć. Z tonu głosu można było wnioskować, że sam też należy do elitarnego grona absolwentów szkoły artystycznej.
Jednym z symboli świąt Wielkanocnych są pisanki czyli jaja tyle że malowane, więc chyba jest to dobry czas by zwrócić uwagę na „jaja” jakie robią sobie z nas współcześni artyści bo, że jest to specjalność polityków doskonale wiemy wszyscy. Temat jest niezwykle obszerny bo niestety robienie sobie jaj z widzów, słuchaczy czy wyborców trwa nie tylko w okresie Wielkanocnym ale przez okrągły rok, a na skalę „przemysłową” zaczęło się w czasach współczesnych gdzieś w połowie ubiegłego wieku, może własnie wtedy gdy jakiś Włoch załatwił się do metalowej puszki i opatrzył ją etykietą „Gówno Artysty”. Zadziwiającym jest fakt, że obecnie puszka taka jest wyceniana na 30 tysięcy dolarów, nie wiem tylko czy też dla jaj czy całkiem poważnie. Z pewnością jedną z przyczyn tego zjawiska jest nadprodukcja absolwentów uczelni artystycznych. Tak jak w przypadku innych dziedzin tylko niewielki ich procent ma talent i predyspozycje do kariery w swojej dziedzinie. Przeważnie ci, którzy jakoś ten dyplom uzyskali lecz nie zostali obdarzeni talentem stwarzają sobie teorie o „niewyrobionych odbiorcach” nierozumiejących ich sztuki.
Z kolei są też odbiorcy nie chcący uchodzić za „niewyrobionych” i często udają zachwyt nad jakimś namalowanym bochomazem czy nad, za przeproszeniem, zawartością wspomnianej puszki. Przeważnie nie mamy większych problemów z oceną czy jakiś przedmiot pochodzący z wykopalisk jest sztuką, lecz w przypadku sztuki nowoczesnej konieczna jest jednak przeważnie tablica informacyjna. Kilka lat temu grupa arytstów wykonała w Łodzi dzieło w plenerze czyli tak zwaną instalację, o którym mało kto by wiedział gdyby nie zbieracze złomu. Zauważywszy porozrzucane w miejskim parku metalowe rury, postanowili je uprzątnąć. Okazało się, że było to dzieło sztuki sponsorowane między innymi przez Hilary Clinton. Na szczęście dla złomiarzy, oskarżonych o kradzież „dzieła sztuki” szybko wycenionego na setki tysięcy dolarów, podobny jak oni gust miał sędzia, uzasadniając korzystny dla nich wyrok tym, że dzieło to w niczym nie przypominało sztuki w normalnym tego słowa znaczeniu. Należy więc jednak wykazać trochę ostrożności w usuwaniu wydawałoby się bezużytecznych elementów często szpecących krajobraz, bo jakby chłopaki trafili na bardziej „wyrobionego” sędziego znaleźliby się w poważnych kłopotach. Z drugiej strony jakże często obojętnie przechodzimy obok przedmiotów, które artyści wystawiają w galeriach.
W tej samej galerii gdzie usłyszałem wspomianą rozmowę widziałem eksponaty, takie jak
zwykła sękata, sucha gałąź jak też kupa polnych kamieni. Niedawno będąc w lesie nawet przywiozłem sobie podobnie wygięty kawałek drewna z nadzieją, że może da się to gdzieś wystawić. Dopiero później uświadomiłem sobie, że jako nieabsolwetowi ASP nikt mi tego nie przyjmie do galerii. Ale jakby któryś z absolwentów akurat kompletował wystawę proszę o kontakt, dyskrecja zapewniona. Oczywiście nie można twierdzić, że wszystko co możemy określić mianem sztuki współczesnej jest robieniem sobie jaj z jej odbiorców bo jest też sporo utalentowanych artystów o doskonałym warsztacie, ale to jest tak jak z tymi kontraktorami, o których pisałem w poprzednim artykule. O nich się mniej mówi bo to wydaje się takie normalne, że na miano artysty zasługuje ktoś kto ma talent. A podszywanie się pod nich idiotów „tworzących” w toalecie, czy wieszających penisa na krzyżu jest próbą i to niestety dość skuteczną zmiany pojęcia czegoś co do tej pory zwykliśmy nazywać sztuką. Każdy oczywiście ma prawo do swojej twórczości tylko dlaczego betoniarz wylewający fundamenty jest robotnikiem a białostocki betoniarz Leon Tarasiewicz wylewający taki sam beton wymieszany z farbą na podłogę jest postrzegany jako artysta.
Pod koniec ubiegłego roku powstał film „Control”. Bohater Ian Curtis będąc na koncercie zespołu Sex Pistols dokonuje epokowego odkrycia, że muzyk nie musi wcale umieć grać, co owocuje potem w utworzeniu własnego zespołu o nazwie Joy Division. Obie grupy „muzyków”
określały się jako grające tzw. punk rock. Dobrze niech będzie punk, ale po co ten rock.
Ten gatunek muzyki stworzyli ludzie będący prawdziwimi artystami a bardzo często nawet wiruozami. Dodatek „rock” miał prawdopodobnie oszukać słuchaczy że jest to coś jednak lepszego. Podobnie jest z określeniem „smooth jazz”. Dla poprawienia samopoczucia zarówno niektórych wykonawców jak i słuchaczy zwykłą nieraz tandetę można nawać jazzem, dysktetnie oczywiście pomijając jego „gładkość”.
W robieniu sobie jaj ze swoich słuchaczy artyści z branży audio wcale nie ustępują tym od sztuki wizualnej. Nie tak znów dawno w salach koncertowych występowali wykonawcy co do
których talentu nikt raczej nie miał wątpliwości. Dla tych o poziomie Mandaryny czy Elektrody były przeznaczone imprezy jarmarczne, odpustowe czy też wiece wyborcze. W biografiach takiego na przykład Claptona można wyczytać, że doskonalił grę na gitarze po kilkanaście godzin dziennie. Jakby zaczynał obecnie wystarczyłoby przy wydaniu kolejnej płyty przemalować sobie czuprynę. A jak płyty się nie sprzedają najlepiej, dodać coś religijnego bo wtedy krytykować nie bardzo wypada. Tylko więc patrzeć jak Michaś Wiśniewski zacznie śpiewać psalmy.
Wśród muzyków rocka odeszli za młodu tacy jak Jimi Hendrix czy Jim Morrison, tworzyli końca niestety pomagając sobie czasami różnymi używkami, aż organizm w końcu nie wytrzymał. Pozostawili jednak po sobie imponujący dorobek do dziś inspirujący wielu twórców.
Ikony punka z Joy Division czy Nirvana popełnili samobójstwo. Może dlatego, że zaczęli wnikliwie wsłuchiwać się w swoją twórczość? O innych ich kolegach i koleżankach po fachu robiących sobie z nas jaja można usłyszeć często tyle że najczęściej w wiadomościach kryminalno-obyczajowych. A wielkość ich problemów ma rozmiar epidemii i jest być może dowodem na to, że robienie sobie jaj z własnych fanów jest uczynkiem jednak grzesznym.
Zresztą w przypadku zespołu Joy Division i tak mieliśmy szczęście bo miał się on nazywać Warsaw.
Polityków robiących sobie jaja ze swoich wyborców jest tylu, że uważamy to za coś zupełnie normalnego. Parę tygodni temu zmusiłem się do przeczytania stenogramu z posiedzenia tak zwanej rady gabinetowej z udziałem premiera i prezydenta.
Aby dojść do wniosków jakie padały tam na temat kondycji polskiej służby zdrowia nie trzeba być wysoko opłacanym ekspertem, wystarczy wypić parę piw pod budką i posłuchać wypowiadanych tam opinii. Minister zdrowia użyła dla określenia prowadzonych rozmów terminu „gadanie” co bardzo oburzyło prezydenta. I tu trzeba przyznać mu zupełną rację bo w języku polskim jest sporo słów mogących bardziej dosadnie to określić.
To że robią sobie jaja z wyborców i siebie nawzajem w zaciszu swoich gabinetów akurat się domyślamy, ale po co publikować to w ogólnopolskiej prasie i to na długo przed Wielkanocą. Ponieważ obecną sytuację w Polsce satyrycy określają jako raj-Tuski, dbając żeby w raju
było wesoło, przy okazji wizyty w Moskwie, rzucono hasło reaktywacji Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Ponieważ jajo to już jest dość stare, jego odór dotarł aż do Toronto. Bo oto w „Gazecie” z ubiegłego tygodnia w jedenym z felietonów spotkałem się ze stwiedzeniem, że opór przeciwko temu festiwalowemu pomysłowi jest oznaką polskiego szowinizmu. Pozwolę sobie mieć jednak na ten temat inne zdanie. Festiwal ten był zawsze imprezą wyłącznie polityczną. To że język rosyjski nie cieszy się wśród Polaków sympatią nie jest wynikiem żadnego szowinizmu ale raczej przykrych doświadczeń z sąsiadem. W każdej dyktaturze są ludzie z nią walczący również za pomocą piosenki i poezji. Tylko akurat festiwal ten byłby ostatnim miejscem gdzie mogliby wystąpić współcześni rosyjscy opozycjoniści.
I głosy rozsądku próbujące nie dopuścić do jego reaktywacji są jak najbadziej słuszne.
Zresztą nie bardzo zgadzam się z autorem w pozostałej treści felietonu. Nie można wymagać
aby wszysczy słuchacze koncertu znali historię wykonywanych tam utworów. Od wykonawcy natomiast powinno się wymagać wyczucia w doborze repertuaru. Bo jednak wspomiany przez autora Aleksander Wertyński był też potem ulubieńcem Armii Czerwonej.
Owszem można sobić zrobić małe jaja z publiczności, jak na przykład pewien DJ który na polonijnej imprezie pełnej kościelnych dygnitarzy w kulminacynym momencie puścił „Rasputina” ale nie można mieć w takich porzypadkach pretensji do kogoś kto za takimi jajami nie przepada.
Sztuce robienia jaj na razie nic nie zagraża czego dowodem jest na przykład ontaryjski proces nosiciela turbanu jadącego bez kasku motocyklem. Tu sam fakt, że gość otrzymując prawo jazdy był świadom tego, że jazda bez kasku jest niedozwolona przepisami kodeksu drogowego
ma akurat najmniejsze znaczenie. A co my gorsi? Zróbmy sobie też jaja, może jakiś góral dałby się złapać na motorze w kapeluszu, jak wszyszcy to wszyscy, a co to kapelusz góralski gorszy od turbanu. Moim zdaniem dużo ładniejszy. A może przy okazji pozwoliliby dzieciakom nosić ciupagi do szkoły?
Jak jaja robią sobie z nas to może i my byśmy spróbowali, tym bardziej, że podobno okazuje się ta szkodliwość jaj w naszej diecie to tylko takie jaja.
Wesołych Świąt i Smacznego Jaja.
Krzysztof Sapinski
Toronto