
sPiSek
16 listopada 2007
UWAGA KONTRAKTOR!
20 lutego 2008Walka na gesty

Gazeta nr 33 18.02.2008
W dużym plastikowym pudełku na półce w sklepie Canadian Tire komplet wierteł za jedyne $3.99. Czy to nie okazja? Niecałe pięć „baksów z taksami” i tylko wiercić. Niestety ale przy próbie wywiercenia otworu w drewnie, wiertło przybrało kształt przypominający gest Kozakiewicza.
Dla młodszych czytelników należy się wyjaśnienie, że w 1980 roku na olimpiadzie w Moskwie polski sportowiec-tyczkarz Władysław Kozakiewicz wyraził w ten sposób swoje uczucia do „bratniego” kraju będącego gospodarzem tych igrzysk.
Miedzy tymi sprawami można się nawet doszukać czegoś wspólnego. Specyficzne zgięcie rąk, które przeszło do historii jako własnie „gest Kozakiewicza” było chyba pierwszym przypadkiem, aby ktoś ośmielił się publicznie, podczas międzynarodowej imprezy wyrazić swoje uczucia wobec sowieckich „towarzyszy”. To, że mieliśmy wobec nich takie właśnie uczucia było spowodowane między innymi koniecznością obcowania z produkcją komunistycznych fabryk. Każdy wtedy pragnął posiadać towary wyprodukowane przez kapitalistów, których jakość była nie do osiągnięcia dla wyrobów spod znaku sierpa i młota, chociaż sprawiedliwie trzeba przyznać, że zdarzały się tam czasem produkty wprawdzie koszmarnie brzydkie ale nie do zdarcia.
Dzis jedynym krajem, który jeszcze przyznaje się do komunizmu, nie licząc Kuby są Chiny.
Tak jak kiedyś nikt nie pożądał sowieckich produktów lecz często komunistyczna propaganda sporo namąciła w głowach zachodnich intelektualistów, tak teraz propaganda komunistyczna rodem z Chin raczej nie zagraża zachodnim intelektom ,ale za to produkcja z tego kraju dosłownie zalewa świat. Pytanie tylko czy my, konsumenci jej pożądmy? Czy stać nas na wydawanie pieniędzy na towary, których w ogromnej większości nie można nawet nazwać tandetą, a które przede wszystkim przyczyniają się do rozwoju służb oczyszczania miast. Oczywiście, że osiągnięcie jakości zabiera trochę czasu lecz kupowanie produkcji „eksperymentalnej” bo tak można by określić chińską wytwórczość, skłania do zastanowienia nad sensem tego handlu. Zgodnie ze starą zasadą, jak nie wiadomo o co chodzi to na pewno chodzi o pieniądze, bo takiego „przebicia” jak na chińskim imporcie nie uzyska się nigdzie indziej. Lecz niestety takie zakupy, oraz co gorsze przenoszenie rodzimej produkcji do Azji powoduje rozwój ale tylko importerów. W skali kraju prędzej czy później zapłacimy za to my wszyszcy. Oczywiście dla poprawy naszego samopoczucia przygotowano nam wizje zakładające, że Kanada czy USA będą krajami produkującą bliżej nie określoną wysoką technologię. Co kryje się pod tym pojęciem trudno zgadnąć biorąc pod uwagę fakt, że to co nam się z nią kojarzy pochodzi przeważnie w całości z Chin i okolic a coraz rzadziej spotykany napis Made in Canada najczęściej widzimy na artykułach raczej nie przypominających zaawansowanych technologicznie. Zresztą wizja taka w żaden sposób nie pasuje do niedawnego pomysłu ontaryjskich kuratorów tworzenia szkół o obniżonym poziomie nauczania. Tymczasem sukces chińskiej produkcji jak i jej wady nie są właściwie żadnym sekretem. Pozornie wyprodukowanie na przykład tego wiertła nie powinno stanowić większego problemu ale niestety raczej nie udaje się uzyskać jakości w warunkach zbliżonych do obozu pracy a tak niestety wygladają przeważnie chińskie manufaktury. W latach osiemdziesiątych w zakładach produkujących nasze samochodopodobne 126p, w miejsce strajkujących robotników zmuszono do pracy pensjonarjuszy zakładów karnych oraz wojsko. Mimo, że pracowali na tych samych stanowiskach awaryjność wyprodukowanych w tym okresie pojazdów wzrosła kilkakrotnie. Zachodni importerzy i politycy udają, że nie widzą warunków w jakich pracują chińscy robotnicy. Bo i po co. Polepszenie warunków spowodowowałoby nieuchronny wzrost kosztów wyrtwarznia a tu chodzi o to żeby wszystko było coraz tańsze. Zresztą warunki pracy w azjatyckich fabrykach tak jak i traktowanie kobiet w krajach arabskich to temat tabu omijany nawet przez zatroskanego o cały świat Bono. Często w prasie można spotkać artykuły o cudach gospodarczych w chińskim rejonie Shenzhen. Tylko, że te nowoczesne miasta, które powstały tak naprawdę za nasze pieniądze nie są dla milionów chińskich robotników. Ci pracują, mieszkają i żywią się w swych fabrycznych barakach. Wytrzymują średnio dwa lata i wracają na północ do swoich wiosek z nic nieznaczącymi w mieście ich pracy pieniędzmi, które tam są jednak fortuną. A ponieważ wszystko to ma miejsce w wyjątkowo ludnym kraju chętnych długo nie zabraknie.
Jakby nasi rozpuszczeni unijni robotnicy zgodzili się na pracę w takich warunkach to kto wie
czy cena Forda nie byłaby porównywalna od najtańszego samochodu Nano, wyprodukowanego niedwno w Indiach. Narazie mogą się cieszyć sporymi przywilejami do czasu gdy ich fabryka nie znajdzie się gdzieś na przedmieściach Shenzhen. Czy będą dojeżdzać do pracy czy też przekwalifikują się na bardziej zaawansowane zawody, zobaczymy. Najprawdopodobniej jednak z powodu utraty zarobków staną się nabywcami najtańszych produktów.
Pozornie koło się zamyka lecz po naszej stronie szprychy się jakby wyłamują.
W takich sytuacjach dobrze jest znależć temay zastępcze, jak na przykład ten najnowszy, czyli torebki plastikowe. „Fachowcy” przeważnie w nie swojej branży, tak jak wspomniany wyżej Bono, czym prędzej obliczyli, że taka torebka będzie się rozkładać 1000 lat. Na każdej gospodyni domowej zrobi to murowane wrażenie. Rozsądne pytania dlaczego niby mamy czekać aż ona się sama rozłoży próbuje się ignorować. To samo dzieje się z dowodami na to, że zastąpienie ich papierowymi przyniesie większe szkody dla środowiska. I mało kto zwraca uwagę, że
nie tak jeszcze dawno w jedniej takiej torebce można było wynieść ze sklepu spore zakupy.
Spróbujmy to zrobić teraz gdy torebki przypominają baloniki. W efekcie zamiast
jednej torebki bierzemy najcześciej całą ich garść, dla pewności. Bo ktoś tam wykombinował , że można użyć do ich produkcji tańszych materiałow a by była jeszcze tańsza zrobić ją cieńszą. Sklepy to biorą bo taniej, a przebić konkurencję można dziś tylko ceną. Społeczeństwo wydaje się być uszczęśliwione bzdurnymi hasłami sklepowymi typu”every day lower prices”. Kult niskich cen powoduje, że mało kto ma odwagę podać prawdziwą cenę produktu czy usługi. Nie polecimy samolotem za cenę podaną w reklamie biura podróży bo czasem drugie tyle wynoszą ukrytre opłaty,dopłaty i podatki. Często w polskich programach radiowych można usłyszeć reklamę słownika elektronicznego. Może to i użyteczny produkt ale jego cena jest ukryta za rabatami, promocjami i oczywiście darmowymi prezentami o wartości chyba przewyższajacej cenę produktu. Oczywiście nie można liczyć na to, że w przypadku rezygnacji z prezentów odliczy się ich warość od ceny. To tylko taki bajer bo tak przecież robią wszyszcy. Podejrznie niska cena samochodu okazuje się po wizycie w salonie tylko jej połową i tak można by mnożyć podobne przykłady w nieskończoność. Można by w stylu Grechuty zadać pytanie: kto pierwszy zaczął robić z nas idiotów a kto będzie nim ostatni. To i tak są niewinne żarty z klientów. Dużo groźniejsze są przypadki gdy ktoś zamontuje nam tandetny wentylator na drogim procesorze komputera czy rozpuszczalną uszczelkę w samochodzie. No bo przecież taniej. Tylko dla kogo? Prawie wszyscy obojętnie czy pracujemy dla firmy czy sami ją prowadzimy możemy zauważyć że od wielu lat nasze zarobki czy ceny naszych usług nie rosną. Niestety tylko nieliczni szczęściarze mają przywilej płatnego strajkowania. Rosną za to i to znacznie z roku na rok nasze koszty. By utrzymać jakąś różnicę miedzy nimi a dochodami musimy coraz więcej pracować lub zamiast w Sears robić zakupy w Wal-Marcie. Oczywiście miło, że ktoś to zauważa, bo na przykład w nowo wybudowanym condomium przy Dupont otworzono nie jak to bywało kiedyś jakiś boutique czy spa lecz sklep o dumnej nazwie Dollarama. Imię Dolara jest chyba najczęściej spotykane w sklepowych szyldach. Również słowo „liquidation” cieszy się sporym powodzeniem wśród sklepów oferujących nam różnej maści tandetę. Nie bardzo wiadomo czy chodzi tu o likwidację zmagazynowanych tam śmieci czy próby likwidacji naszego stylu życia.
Nie sposób nie zauważyć zamiłowania naszych azjatyckich współobywateli do handlu bazarowego. Może na wycieczce w Chinach byłaby to dla nas atrakcja, lecz tutaj obecność brudnych i zagraconych flea marketów jest trochę denerwująca. Parę lat temu na Roncesvalles otworzono polski sklep warzywno-owocowy. Niestety pomimo, że wszystko było tam świeże nie wytrzymał konkurencji z chińskimi warzywniakami sprzedającymi towar często nawet nie czwartej świeżości ale, tylko pozornie o parę centów taniej.
Dlatego też zanim bezmyślnie kupimy coś w brudnym sklepie lub zamówimy usługę w zaniedbanej, brudnej firmie pomyślmy czy takie chcemy mieć w przyszłości nasze otoczenie i czy czasami nie lepiej zapłacić trochę więcej ale pomóc przetrwać komuś kto jednak stara się zachować bliższe nam standarty. Niby wszyscy o tym wiemy ale jednak nie bardzo wierzę, że będziemy rozsądniejsi, bo chyba zostaliśmy już dość mocno zainfekowani wirusem tego pozornego oszczędania. Nie staramy się też zauważać, że pewne branże są prawie całkowicie opanowane przez pewne narodowoci. W przypadku stacji benzynowych może to i normalne, z krajów arabskich się ropę sprowadza to dlaczego sami nie mieliby nam jej wlewać do baków. To że dwukrotnie po zatankowaniu na pobliskiej stacji bank zabezpieczył mi kartę kredytową jest już zupełnie inną historią. Jedna nadzieja, że zaprotestują potomkowie Winetou. Będąc w Polsce w ostatniej chwili zerwałem nalepkę Made in China z „orginalnego” rękodzieła indiańskiego, jak głosił napis na opakowaniu. Potem w sklepie nad Bałtykiem pamiątek indiańskich widziałem więcej niż w Tobermore. A to już uderza jednak w intersey amerykańskich Indian. A może to po prostu globalizacja? Jeśli tak to my w Polsce dawno ją mieliśmy bo już za komunizmu ciupagi można było zawsze kupić na wybrzeżu.
Kto wie jakie naprawdę znaczenie miał gest Kozakiewicza z moskiewskiej olimpiady w
odwrocie komunizmu. Nie dowiemy się tego na pewno z wykładu Tony Blaira, któremu
Chiny niedawno wypłaciły $250 tysięcy za 20 minut przemównienia. Zaiste musiały to być słowa na wagę złota. Najprawdopodobniej dotyczyły jednak zamówienia kolejnych kontenerów. Musimy więc raczej spróbować zadbać sami o naszą przyszłość. Powalczmy o nią, na przykład na gesty, jak ktoś nam pokazuje figę odpowiedzmy mu gestem Kozakiewicza.
Krzysztof Sapinski,
Toronto