
Skutki uboczne sztandaru z narzędziami
8 czerwca 2007
sPiSek
16 listopada 2007Highway to Stryków czyli nie kumam

(„Gazeta” nr 178 16.09.2007)
Na moje pytanie gdzie trzeba zjechać do Warszawy z autostrady A2 pani w budce odpowiedziała tak, że zrozumiałem „w pole”. Żona mnie uspokoiła mówiąc, że pani na pewno powiedziała w Kole. Pojechaliśmy dalej. Autostrada na poziomie europejskim, czasami trochę przydługie odcinki robót drogowych jak na nową drogę, ale gdzie ich nie ma. Średnia prędkość pojazdów około 160 km/godz. Jadąc 170 ciągle miałem tuż za sobą mocno zniecierpliwionych chętnych do wyprzedzania. Znaków prawie nie ma, policji w ogóle nie ma. Prawdopodobnie taniej wychodzi ustawić od czasu do czasu, tzw. „czarny punkt” informujący o ilości ofiar. Tablica nad autostradą z napisem Warszawa utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy na słusznej drodze. Za jakiś czas napis Łódz (ale już bez Warszawy) powoduje lekkie wątpliwości. Ale i tak nie było po drodze zjazdu więc jedziemy dalej. Dopiero wielki napis Stryków (już bez Łodzi i bez Warszawy) spowodował konsternację. Ale jest, boczna strzałka z napisem Warszawa. Zjechaliśmy. No i wyszło na moje. Żadne w Kole, wyjechaliśmy w pole. Po paru kilometrach tablica: Piątek-geometryczny środek Polski. Tu już trzeba było wyjąć z bagażnika mapę. Po zlokalizowaniu środka Polski, wyszło że trzeba na Łowicz. Kilkadziesiąt kilometrów po raczej dróżkach niż drogach. Na większości skrzyżowań kapliczki ale żadnego drogowskazu. Czyżby jedynym sposobem na znalezienie drogi w tej jeździe na orientację była modlitwa? A tu coraz ciemniej, w radiu smutne partyzanckie pieśni, bo przecież mamy 15 sierpnia, święto państwowe. Ale my przecież świętować na wesoło nie umiemy, chociaż rocznica jak narbardziej radosna bo obchodzimy zwycięstwo nad sowiecką armią. Słyszymy o czołgach na ulicach Warszawy, jedni się radują, drudzy pytają kto zapłaci za zniszczoną nawierzchnię. Radio zapowiada inscenizację bitwy warszawskiej. Czyżby to już teraz? Bo utajnienie drogi do stolicy to element jakby wojenny. Ale jest, skromna zielona tabliczka z napisem Warszawa. Jeszcze tylko przebrnięcie przez kilkanaście rond i jesteśmy na Kabatach.
Słońce już dawno zaszło, krajobraz niczym w Brampton, bo przez kilka lat kiedy ostatnio tu byłem zabudowano ciasno każdy metr powierzchni prawie jednakowymi „townhousami”. W dodatku jakiś „geniusz” wymyślił by parukilometrowej długości ulica nosiła czasami kilka różnych nazw. Wreszcie o 22 „z hakiem” dotarlimy do celu. Trochę głupio nam było, że my z samego Toronto (nie z Mississaugi) a nie poradziliśmy sobie z tą trasą. Humory się poprawiły dopiero gdy się okazało, że nie było nikogo wśród Warszawiaków kto nie doświadczyłby tych samych przygód na Strykowkim trakcie. Przyznałem, że nie kumam o co tu chodzi, wszyscy widzą ten problem ale mijają lata i jedynym jego rozwiązaniem jest przyzwyczajenie się do niego. Być może, że decydenci w tej sprawie raczej latają lub w mkną w „wypasionych brykach” zbyt szybko by cokolwiek zauważyć. Zresztą czas urzędowania ministrów ostatnio tak się skrócił, że nawet przy dobrych chęciach nie bardzo go starcza na zakończenie rozpoczętych spraw. Ktoś bardziej zorientowany wyjaśnił mi, że wszystko to jest całkiem logiczne. Ponieważ autostrada kończy się w polu, wytyczenie jednej trasy spowodowałoby nasilenie ruchu na nie przystosowanych to tego lokalnych drogach. Przy braku oznakowania, wybierane są różne drogi co powoduje rozproszenie pojazdów. Prawda że proste? Tylko nie wiadomo czy te genialne rozwiązania zrozumie UEFA. Do 2012 czasu coraz mniej a chłopaki na Wiejskiej mają całkiem inne sprawy na głowie. A swoją drogą trudno dziś o bardziej trafną nazwę dla ulicy przy której się mieści nasz Parlament. Przykro na to wszystko patrzeć bo nie tylko ja miałem nadzieję, że tym razem uda nam się wreszcie naprawa Rzeczypospolitej. Pół biedy gdy się o tym czyta w prasie, lecz oglądając tych niektórych wybrańców narodu w telewizji trudno być choćby umiarkowanym optymistą.
Na pewno jest to krzywdzące dla tych, którzy traktują funkcje poselskie poważnie. Niestety w mediach obecni są przeważnie ci jakby posłujący inaczej. Nawet biorąc pod uwagę trudności koalicyjne, obserwacja sejmowych relacji skłania do pytania czy to jest Sejm czy to jakiś kabaret. A może by tak Olgę Lipińską na marszałka? W dodatku przypomniano sobie modę z wczesnych lat siedemdziesiątych. Wszyszcy chodzili wtedy z przenośnymi magnetofonami, które właśnie
pojawiły się na rynku. Teraz trochę ulepszone modele noszą politycy, z tą różnicą, że wtedy służyły one do odtwarzania a teraz do nagrywania. Biedni są ci dzisiejszy prominenci, już nawet poplotkować między sobą nie mogą bo cholera wie co ma kolega w kieszeni. Tygodnik „Wprost” wydał nawet CD z podsłuchami. Tylko patrzeć jak powstanie lista przebojów podsłuchanych. Pół biedy jakby trud nagrywających się opłacił. Starał się taki Gudzowaty jak mógł o jakość nagrania a tu prezio nadal jakby nigdy nic bryluje na salonach. Na CD zawarte są również podsłuchane nagrania dyrektora Rydzyka, który niestety już coraz mniej przypomina kapłana. Ale to już przeszłość, oto pójdzie lud znowu do urn. Tylko tak właściwie to po co? Za parę miesięcy wrócą w większości ci sami ludzie. Jedynie kasa państwowa zubożeje o koszty wyborów. A może by tak zakazać kandydowania wszystkim, którzy zasiadali kiedykolwiek w ławach na Wiejskiej i postawić na nowych nie skażonych posłowaniem ludzi? Na to raczej się nie zanosi bo już rozpoczęła się licytacja miejsc na listach. Zadziwiającą aktywnością niczym jakieś insekty wykazują się starzy partyjni aparatczycy.Wielokrotnie skompromitowani już poczuli zapach nowych stołków, chodziaż te które mieli niedawno zostawili upaprane. W innych krajach za takie
wypowiedzi jak ostatnio Kwaśniewskiego, który radził Niemcom jak postępować z Polską, nie pozostałoby mu nic innego niż dołączyć do kolegi i zamieszkać w Puszczy Białowieskiej. Ale nie w Polsce. Tu obaj wracają do polityki. Jedyna choć wątpliwa nadzieja w wyborcach, jak to w demokracji.
Wracając na chwilę do tych „samorozwiązanych” to pozostały jednak po nich nawet błyskotliwe wypowiedzi. No bo jak nie uznać za taką niedawne porównanie przez byłego ministra edukacji, marszałka Dorna do cesarza Kaliguli. Niestety ale trafne, bo jednak przyprowadzanie zwierząt domowych do urzędu a w tym przypadku do Sejmu Rzeczypospolitej narusza zarówno powagę tego urzędu jak i urzędnika. Zauważmy, że dla np. Leppera zwierzęciem domowym jest też krowa. I zachował się on tu bardziej odpowiedzialnie nie naśladując marszałka. Równie celnie wypowiedział się ale na temat edukacji nie poseł lecz białostocki betoniarz-artysta Leon Tarasiewicz. Po warszawskim koncercie grupy Rolling Stones stwierdził, że jak ktoś nie zna „Satisfaction” to nie powinien dostać matury. Jestem za i nawet nie przeciw. Zresztę wspomniany koncert wzbudzał duże emocje szczególnie wśród tych, którzy nigdy nie słyszeli żadnego nagrania Rolling Stonsów. Często argumentem były publikowane zdjęcia pomarszczonych twarzy członków zespołu. Gdzież takie staruchy na scenie, pomstowali przyzwyczajeni do wymalowanych i ufarbowanych chłopców w telewizji, czasami ci którzy tych zmarszczek mają tyle samo. Jakoś zmarszczki na twarzy na przykład pisarza nie przeszkadzają, ale muzyk ma być tylko gładki i młody choćby nawet nic nie potrafił.
No i jeszcze zdarzył się wprawdzie spowodowany ludzką głupotą, ale jednak ten tragiczny wypadek pielgrzymki.
Oczywiście pojawiły się żądania przełożenia daty koncertu. Trasa koncertowa takich zespołów jak Rolling Stones to olbrzymia machina zaprogramowana co do minuty z ponad rocznym
wyprzedzeniem. Nie mogło tu być mowy o przesunięciu lecz jedynie o odwołaniu. Do grona
tych ludzi ludzi ku memu zdziwieniu dołączył też redaktor naczelny jednego z kanadyjskich tygodników. Przypuszczam, że tekst o łamaniu polskiego prawa przez Rolling Stonesów napisany został raczej by być „po linii” swojego pisma. Nikt z oburzonych nie bardzo przyjmował do wiadomości, że zespół świadom zaistniałej sytuacji przeznaczył część dochodu na
pomoc dla rodzin ofiar wypadku. Niestety jakiś urzędniczyna orzekł, że to pieniądze nieczyste i odmówił przyjęcia darowizny. Co na to rodziny poszkodowanych, nie napisano.
Mam nadzieję, że nic nie zakłóci spektaklu w warszawskim teatrze Bajka (Marszałkowska 138) w dniach 17, 18 i 19 września kiedy to na scenie wystąpią torontońskie artystki Maria Nowotarska i Agata Pilitowska. Specjalne bilety dla turystów z Toronto można
otrzymać u dyrektora teatru Macieja Wilka lub Maćka Lisa. Bo jak to w Bajce Wilk i Lis w jedym teatrze pracują. Ale już pora opuszczać stolicę. Przez Strychów? Oczywiście, lecz tym razem jedziemy wyposarzeni w szczegółową „rozpiskę” i czasami choć wątpimy czy to droga na „highway” to wszystko jednak się zgadza i za parę godzin przybywamy do Gorzowa.
A tu widać jednak, że Polska rośnie w siłę. W ciągu roku wybudowano od podstaw nowe olbrzymie centrum handlowe, parę nowych dróg, przebudowano most na Warcie i wyremontowno wieżę w zabytkowej katedrze, udostępniając ją dla turystów. Zgłoszono też projekt wybudowania stadionu by gościć Euro 2012. Wszystko to się dzieje za rządów Prezydenta Miasta, przeciwko któremu prokuratura prowadzi od paru lat śledztwo w sprawie jakichś przekrętów gospodarczych. Natomiast w pobliskim Szczecinie prezydentował człowiek wydawałoby się kryształowy bo bohater sierpnia’80, który możliwe że nic od nikogo nie wziął, ale i miastu nic nie dał, zaprzepaszczając szansę na jego rozwój. I jak tu można kumać to wszystko?
PS
Potrzebującym udostępnię sprawdzony opis dojazdu z Warszawy do Strykowa.
Krzysztof Sapinski
Toronto