Nie wszyscy jesteśmy idiotami
19 maja 2006
nic DODAć nic ująć
27 października 2006

2x na różowo

Goniec 15.09.2006

David Gilmour i Richard Wright czyli połowa Pink Floyd, Stocznia Gdańska, rocznica Solidarności, czy to nie wystarczy żeby chcieć zobaczyć to na żywo? Tym bardziej, że chłopaki z Pink Floyd potrafią dać muzyczny show jak mało kto na świecie. Pozostało więc tylko kupić bilety na koncert (no i na samolot) i 26 sierpnia znaleźliśmy się przed legendarną bramą. Na powitanie widok jakby z PRL-u, wielokilometrowe kolejki ale nie do wejścia na teren stoczni, lecz po opaski na rękę, ponieważ jakiś geniusz wymyślił, że najpierw trzeba pokazać bilet w jednym z kilku kiosków aby otrzymać opaskę, następnie z tą opaską i biletem! być wpuszczonym na teren koncertu. Sensu w tym żadnego a zamieszania wiele. Po wejściu na teren stoczni rozczarowanie. Mieliśmy najdroższe bilety (450 zł) a nasze sektory były daleko z tyłu i do tego z boku sceny. Najwyraźniej organizatorom pomylił się koncert z kinem. No i ten osobno strzeżony sektor dla vipów gdzie być może był nawet sam Wałęsa.

Tu w kolebce Solidarności  trybuna jak z pochodu pierwszomajowego?   Krótko po godz.21 dwoma utworami z „Dark Side of the Moon” rozpoczął się koncert. Tylko tak jakby „na pół gwizdka”. Nagłośnienie było fatalne. Scena reklamowana jako największa jaką wybudowano do tej pory w Polsce ,malutka. Miałem nadzieję, że technicy „ustawią dźwięk” po kilkunastu minutach. Niestety nic się nie zmieniało. Po floydowskim wstępie Gilmour przedstawił swój zespół, orkiestrę pod dyrekcją Zbigniewa Preisnera i umiejscowionego gdzieś z tyłu pianistę Leszka Możdżera. Po czym niestety nastąpiło wykonanie całego repertuaru z najnowszej płyty Gilmoura „ On an Island”. Piszę niestety bo chociaż cenię tego muzyka, naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego uparł się na wykonanie wszystkich utworów z tej niezłej ale dość monotonnej płyty. Muzyka ta, nastrojowa i świetna do słuchania w domu i pomieszczeniach raczej klubowych tu skutecznie uśpiła publiczność. Po przerwie doczekaliśmy się wreszcie klasyki z repertuaru Pink Floyd. Chyba najlepszym wykonanym tu utworem był „Echoes”.„Shine on Your Crazy Diamond” był zbyt skrócony i jakby trochę Davidowi zabrakło skali głosu. Potem jeszcze m.in. „Wish You Were Here” parę utworów z płyty „Division Bell” oraz na zakończenie jak zwykle „Comfortably Numb” (jedyny z „The Wall”) no i do domu. Niestety bez satysfakcji, że uczestniczyliśmy w wielkim widowisku. Nie potrafię zrozumieć dlaczego ekipa techniczna nie potrafiła się uporać do samego końca koncertu z nagłośnieniem. Jedynym wytłumaczeniem mogła być obawa przed obudzeniem naszego multidoktora (jeżeli był obecny). Ale tak na poważnie, przypięto się do rocznicy ważnej nie tylko dla Polski. Mieliśmy prawo oczekiwać, że wykonawcy w jakiś sposób to zaakcentują. Niestety oprócz niewielkiego transparentu z logo Solidarności zawieszonego przed sceną nie zdobyto się na żadnen akcent związany z tą rocznicą. W nagraniu nowej płyty Gilmoura brali udział polscy muzycy (Z.Preisner i L.Możdżer) co na pewno było dla polskiej muzyki sporą promocją. Obaj wystąpili na tym koncercie lecz nie pokazano ich w żadnym zbliżeniu bo nie wiadomo dlaczego na zawieszonych nad sceną ekranach kamery pokazywały ciągle z  tej samej pozycji tych samych muzyków. Zawsze na koncertach Pink Floyd łączono po mistrzowsku muzykę z wizualnym przekazem. Oczywiście nie był to koncert  Pink Floyd tylko Davida Gilmoura ale ludzie przyszli tu przede wszystkim na muzykę Pink Floyd i mieli prawo oczekiwać choćby części tego co znali z innych koncertów lub choćby z nagrań video. Niestety wykonawcy zagrali po prostu jeszcze jeden koncert promujący nową płytę, taki sam jak w malutkiej torontońskiej Massey Hall, nie uwzględniając ani wielkości ani okoliczności gdańskiego występu. Czyżby polska publiczność ciągle jeszcze nie zasługiwała na poważne traktowanie. Wracając jeszcze do udziału polskich muzyków w nagraniu płyty „On an Island” .W trasie koncertowej ją promującej Polska nie była uwzględniona.  Założę się, że gdyby na płycie wystąpiłby ktoś z Wysp Zielonego Przylądka koncert promujący płytę by tam się odbył. W naszym przypadku polskie media podawały bzdury o braku w kraju sali gdzie taki koncert można byłoby zorganizować. Oczywiście pominięto fakt, że całe wiosenne tourne w USA i Kanadzie odbyło się w małych salach i klubach o pojemności ok 2-3 tyś. widzów jak np. torontońska Massey Hall. A takich obiektów jest w Polsce kilka. Nawet ceny biletów nie mogą być w tym przypadku argumentem, bo jeżeli w Massey Hall ceny były średniao $70  to w Polsce na gdański koncert ceny najtańszych biletów ustalono (po przeliczeniu) na $40-$60, a najdroższych na $160 (a tych sprzedano podobno 5 tyś.) . Czyli tysiące polskich fanów zrobiono jak to się mówi „na szaro” w tym przypadku raczej można by powiedzieć „na różowo” . Zresztą nie tylko tu. „Na szaro (różowo?)” chciała nas zrobić pewna szczecińska wypożyczalnia samochodów. Przed wyjazdem poprosiłem kolegę w Szczecinie o zrobienie rezerwacji na wynajem samochodu. Ponieważ parę lat temu wynajmowałem samochód w Warszawie oraz Gorzowie i to bez najmniejszego problemu, byłem pewien, że i tym razem tak będzie. Kiedy jednak przeczytałem umowę, którą kolega nieświadomie podpisał, włosy nie stanęty mi dęba na głowie ale tylko dlatego, że ich tam mało zostało. A było tam co czytać: cena za dobę wynajmu 430 zł ( $155), przy odbiorze auta 2.000 zł kaucji!!!. No i cała strona regulaminu np. zakaz palenia i spożywania posiłków w aucie, zakaz otwierania inaczj niż pilotem itd. a w przypadku złamania jakiegokolwiek zakazu stawki ulegają podwojeniu, czyli praktycznie rzecz biorąc doba kosztowałaby tyle co kaucja czyli 2.000 zł. Mam orginał tej umowy i myślę, że w tym przypadku można z czystym sumieniem podać nazwę tej wypożyczlni jako przestrogę dla potencjalnych naiwnych klientów: KAZ Auto Wypożyczalnia, Szczecin ul. Gdańska 16 b. Oczywiście zrezygnowałem ale niestety nie udało się nam odzyskać 225 zł z wpłaconej zaliczki. A potem już tylko wizyta w Gorzowie, który trzeba przyznać w porównaniu do zaniedbanego Szczecina jest miastem ładnym i do tego rozwijającym się.  Tylko ta pani w osiedlowym sklepie, która trzymała piwo w wyłączonej lodówce na moje namolne prośby żeby jednak tą lodówkę włączyła odpaliła: „panie, tu nikt nie chce kupować zimnego piwa”. No i całą naszą akcję na rzecz zimnego polskiego piwa diabli wzięli, czyli jednak LCBO wie najlepiej.

PS

Dla mniej zorientowanych czytelników parę słów wyjaśnienia. Pink Floyd to nazwa założonej w 1965 grupy rockowej (pochodząca od imion amerykańskich bluesmanów Pink Andersona i Floyd Councila.)

Przez ponad 30 lat działalności muzycy ci nagrali kilka płyt, które można bez wątpienia zaliczyć do najwybitniejszych dzieł muzyki XX wieku z „Dark Side of the Moon” na czele. 20 wrzesnia w Toronto odbędzie się koncert „drugiej połowy” Pink Floyd: Rogera Wartersa i Nicka Masona prezentujących właśnie nagrania z tej płyty. (Niestety bilety były w sprzedaży tylko parę godzin 1 maja br.) Ale muzyki odechciewa się słuchać po przeczytaniu gońcowskiej minisondy w sprawie wyborów municypalnych. Szokujące. Czyżby komuna poczyniła aż takie spustoszenie w świadomości naszych rodaków? Rodacy opamiętajcie się, Rodacy do urn! I na koniec mała sugestja do naszych polonijnych duszpasterzy. 17 września o godz. 19:30 w Metropolitian United Church  (56 Queen Street East) nasz rodak, Józef Skrzek, jeden z najwybitnieszych polskich muzyków wykona recital organowy. Można by tak wspomnieć coś w niedzielę z ambony? Ja wiem, to nie nasza parafia i nawet nie katolicka ale akurat mają ponoć dobre organy, a czasy mamy takie, że my chrześcijanie powinniśmy trzymać się razem. A to nawet dobra okazja żeby odwiedzić kościół protestancki. Na pewno będzie im miło.

Krzysztof Sapiński

Toronto

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *