Całkiem niedawno ujawniono, jak szkodliwy wpływ na zdrowie ma nawet niewielka ilość cukru. Ile złego może on spowodować komuś, kto codziennie faszeruje się górą czyli kupą cukru? Postaramy się przedstawić to na przykładzie produktu wynalazcy Zuckerberga (niem. góra cukrowa). Może nazywa się trochę dziwnie: „fejsbuk”, ale produkty cukrzane noszą różne dziwne nazwy, na przykład „Krówki”, które z krową nie maja nic wspólnego. Lecz przejdźmy do opowiadania. Już od bardzo dawna żyją sobie na tym świecie, kameralna aktorka i pieśniarz estradowy. Kiedyś ich drogi się zeszły i pomaszerowali przez życie jako mąż i żona. Ponieważ oboje należą do kasty celebrytów, nie wiadomo czy za sprawą uczucia czy też poczucia, że czytelnikom gazet też się coś należy. Działo się to w czasach, kiedy fejsbuka jeszcze nie wyprodukowano. Jednak dobry celebryta to taki, w którego życiu dzieje się na tyle dużo aby jego wielbiciele nie musieli oglądać na okrągło nudnego hokeja lub soccera. Tak też się stało, nie wiadomo tylko, czy przyczyną rozwodu było wygasłe uczucie czy wspomniane poczucie troski o fanów. Po wielu latach pieśniarz z celebryckiego obowiązku powspominał sobie, na jakimś pudelku. Zachował się trochę nieładnie, bo nie wymienił nawet nazwiska aktorki. Trudno powiedzieć, czy z egoizmu, czy uznał po prostu, że w krainie leżącej za górami i morzami, gdzie teraz on mieszka i tak jej nikt nie kojarzy. Nie można się więc dziwić jej oburzeniu, tym bardziej, że w krainie gdzie ona mieszka, do tutejszych pudelków jej nie zapraszają. O wszystkim dawno już by zapomniano, gdyby nie trucizna Zuckerberga, która już była powszechnie dostępna. Cukrzane zatrucie niczym cholera zaczęło się rozprzestrzeniać. Dosięgało każdego, kto pojawił się w pobliżu estradowego pieśniarza. Pech chciał, że szefowa rady nadzorczej teatru kameralnego, w którym występuje nasza aktorka, jest znajomą pieśniarza, nie tylko z fejsbuka. Czy zdawała sobie sprawę z zagrożenia czy nie, nie mogła odmówić zaproszeniu na jego urodziny. Miała nadzieję, że ogrom pracy włożonej w to, aby aktorka mogła być celebrytką, ochroni ją jak antybiotyk. Niestety nawet dyrekcja uznała ją za chorą i niezdolną już do pełnienia funkcji. Strach przed epidemią nie pozwolił nawet, wydawałoby się odpornym na tego rodzaju choroby członkom rady nadzorczej stanąć w jej obronie. W międzyczasie pieśniarza zaproszono do krainy, w której mieszka aktorka na taki miejscowy Woodstock w parku. Chociaż jeszcze do tego daleko, organizatorzy już zostali zarażeni. Oni wiedzieli czym ryzykują, ale zachodzi jednak poważna obawa o publiczność. Jedynym rozwiązaniem będzie chyba zakaz wnoszenia na festiwal smartfonów, które w bardzo sprytny sposób przenoszą zarazę. Chyba jednak najskuteczniejszą metodą na opanowanie tej epidemii byłoby wydanie przez dyrekcję teatru zakazu zbliżania się przez aktorkę do jej cukrowej kupy. Bo od tego jest dyrekcja, by działać dla dobra teatru, aktorów i publiczności. Cała ta historia, chyba fikcyjna, bo tak głupia, że aż niemożliwe, aby wydarzyła się naprawdę, może być inspiracją do napisania opery mydlanej. Mógłby się podjąć tego nasz dyrygent, który nie dość, że celebryta, to prowadzi orkiestrę celebrycką. Dla dobra wszystkich , bo nic tak jak mydło nie usuwa cukru. Jeżeli jednak, ktoś zauważyłby tu jakieś podobieństwa do siebie, radzimy jak najszybciej udać się do psychologa.