25 lat teatru bez granic
5 stycznia 2016Po co były te wybory?
11 stycznia 2016100-lecie najstarszej, polskiej parafii w Toronto
Tak naprawdę to tego jubileuszu miało nie być. Na niespełna osiem lat przed tą rocznicą, decyzję o likwidacji historycznej, polskiej parafii podjęli niestety ale polscy duszpasterze. Dziwne, bo sto lat chrześcijaństwa w Kanadzie to prawie jak siedemset w Europie. Dla Polaków to nie tylko kościół, bo mamy tu ich sporo, ale przede wszystkim pomnik naszych pierwszych emigrantów w Kanadzie. Chociaż w ostatnich kilkudziesięciu latach Polonia przeniosła się w inne rejony, to przyjeżdżano tu z dość odległych miejsc. Nawet pomimo tego, że ostatni proboszczowie nie bardzo przykładali się do rozwoju tej parafii. Wpłynęło to jednak na jej finanse i kiedy dochody spadły, nad historią wzięła górę ekonomia i zarządzający parafią zakon Oblatów postanowił się jej pozbyć. Paradoksalnie pozostała ona do tej pory polską dzięki temu kto chciał ją zlikwidować, czyli ówczesnemu prowincjałowi Błażejakowi. Jakby wtedy, w 2008 roku, jak dobry pasterz utulił owieczki w ich smutku dziś w tym miejscu może stałyby townhousy. Na nasze szczęście potraktował parafian jak stado baranów, odmawiając im jakiegokolwiek dialogu. Więc barany jak to one, pokazały rogi. Rozpoczął się wtedy ciężki czas dla tych, którzy postanowili bronić tego polskiego dziedzictwa. Otuchy im dodawali i modlitwy obiecywali biskupi i z Krakowa i z Rzymu. Ze strony polonijnych organizacji i mediów, na których pomoc liczono nie było nawet otuchy, a największą obojętność okazywały te nazywające się patriotycznymi. W torontońskiej diecezji po prostu kłamano mówiąc, że nie sposób jest znaleźć polskiego księdza. Jednocześnie w ciągu tygodnia sprowadzili gdzieś z dalekich Indii kapłana dla kilkunastoosobowej grupki hinduskich chrześcijan, którym postanowiono ten polski zabytkowy kościół przekazać. Wtedy właśnie pojawiła się ona, Oleńka Wojciechowska – wnuczka pani z chóru, studiująca w Ottawie. Widząc smutek swojej babci nie protestowała, tylko zadzwoniła do gazety Toronto Star. 11kwietnia 2009 w Wielką Sobotę ukazał sie tam artykuł Leslie Ferenca “Poles pray God will save their church”, który był początkiem zwycięstwa. Oto ludzie, którzy Boga się nie bojąc, pogardzali dziećmi Jego, przestraszyli się tej, powszechnie uważanej za żydowską, gazety. Szybko znalazł sie polski ksiądz, zesłano na wyspę (PEI) nadgorliwego biskupa i dzięki temu 8 listopada ubiegłego roku mogło dojść do tego jubileuszu. Wtedy, po tym zwycięstwie parafianie tworzyli jedną wielką rodzinę. Bo taka jest już ta nasza polska natura, że potrafimy się jednoczyć tylko w zagrożeniu. Chociaż wielka w tym też zasługa, niestety już świętej pamięci, księdza Stanisława Moszczkowicza, któremu diecezja powierzyła tą parafię. Jego następca, ksiądz Kazimierz Brzozowski jak się okazało ma inną wizję „rodziny”. Kiedy trochę okrzepł na parafii, krytyków często mocno dyskusyjnych pomysłów po cichu się pozbył, ignorując nawet komisję finansową. Broń Boże, nikt nie miał o to pretensji, bo uwolnienie od pracy społecznej to raczej nagroda, niesmak pozostał tylko po stylu w jakim to zrobił. Podczas uroczystości jubileuszu różne farmazony wygłaszali prezesi polonijnych kongresów i związków, którzy palcem nie kiwnęli aby pomóc wtedy zdesperowanym parafianom. Nikt nie wspomniał o tej, która ma największe zasługi w ocaleniu tego kościoła, lecz której niestety nie ma już wśród nas. Oleńka zginęła tragicznie pięć lat temu w Ottawie (czyt. prawda z 11.11.2011). Teraz, kiedy dymy kadzideł opadły pamiątką po jubileuszu jest sztubacko wydana broszurka, w której proboszcz dziękuje sam sobie, oraz anonimowy artykuł w prasie. A mogło być inaczej. Jedna z parafianek, pani Elżbieta Podolska zamówiła u polskiej artystki obraz: Matki Boskiej Nieustającej Pomocy Imigrantom. Artystka spisała się świetnie, a dla kościoła Matki Boskiej wybudowanego przez imigrantów chyba lepszego symbolu takiego jubileuszu nie mogło być. Sama ten obraz ufundowała i pragnęła aby go poświęcić i umieścić w kościele na pamiątkę 100-lecia. Nie wiadomo jaki to duch wstąpił w proboszcza Kazimierza, który odmówił tej prośbie. Przykro było patrzeć jak ktoś, kto wtedy chował głowę w piasek z nienawiścią odtrąca miniaturkę tego obrazu ofiarowanego mu przez Anetę Woźnowską, która była wtedy na pierwszej linii „frontu”. Oczywiście każdy nowy, czy to proboszcz czy prezydent ma swoją wizję, którą trzeba uszanować. Jednak prezydenta sami obywatele wybierają i starają się jak najwięcej o nim dowiedzieć. Proboszcz zostaje parafianom „przywieziony w teczce” bez przedstawiania swojego programu. Ksiądz Kazimierz został wysłany do Kanady z dalekiego Gietrzwałdu, chociaż ludzie stamtąd twierdzą, że raczej zesłany. Nieważne, to jest jego przeszłość, każdy może czasami pobłądzić. Jednak jeżeli parafianom zależy na przyszłości tego kościoła, powinni oprócz czytania świętych ksiąg zaglądać czasami do tych finansowych, oraz pamiętać o przeszłości, bo ten jubileusz wcale nie świadczy, że tamte doświadczenia już się nie przydadzą.
dla Prawda.ca
Krzysztof Sapiński