
Making Poland Great Again czyli Człowiek Wolności w akcji
3 kwietnia 2017
Cysorz Donald, część II – czyli hołd polski
30 lipca 2017Post Jazz w PCK

Wybierał się do nas jak ta sójka. Podobno parę polonijnych agencji miało na niego chrapkę wcześniej, lecz był za drogi. Jazz to jednak nie disco polo i sprzedać tyle biletów, aby starczyło chociaż na honorarium artysty, to trudne zadanie. Debiutująca jako polonijna impresario, Irmina Somers (ta sama, która nadaje z TVN) jeszcze w Polsce była jego wielką fanką i bardzo chciała, aby Staszek wystąpił w Kanadzie. No i dopięła swego. Wystąpił, i to nie w jakiejś kawiarni, gdzie najczęściej występują jazzmani, ale w PCK czyli Polskim Centrum Kultury, największej polonijnej sali koncertowej w Kanadzie. Zdając jednak sobie sprawę z finasowego ryzyka, wpadła na pomysł koncertu o tematyce religijnej. Było to możliwe, bo w dyskografii artysty znajdują się: nagrana w 2001 roku płyta ”Pieśni Wielkopostne”, oraz „Tryptyk Rzymski” z 2003. A kalendarz pokazywał, że mamy akurat okres postu. Tym sposobem połączyła ona fanów Jazz Jamboree i Festiwalu Piosenki Religijnej. Słuchacze jazzu do religijnych raczej nie należą, więc najwięcej zależało od poparcia, znajdującego się na terenie PCK- lub może odwrotnie, kościoła. Nie było to takie oczywiste, bo w tej parafii grzech zaniedbania, dla spraw polonijnych był niestety w przeszłości popełniany. Wiernych, mile więc zaskoczyło zareklamowanie koncertu z ambony. Miejmy nadzieję, że dobry duch, który nawiedził proboszcza zostanie z nim na dłużej, bo to dzięki niemu sala w PCK była prawie pełna. Jednak nawet najwybitniejszy artysta nie wszystkim dogodzi. Tak było i teraz, bo ci nieobyci z jazzowymi wokalizami narzekali, że nie bardzo rozumieli słowa, które były w tym przypadku jednak dość ważne. Czyżby nie pamiętali, że całkiem niedawno nie rozumieli nawet mszy odprawianej po łacinie. Różnie komentowano, lub lajkowano też zespół Sojki, a szczególnie muzyka nie tylko siedzącego niczym Beduin na podłodze, lecz też używającego instrumentów jakby na pustyni znalezionych. Jednak znów, czyżby nikomu nie przyszło do głowy, że może to być świadome nawiązanie do czasu i miejsca wydarzeń, które były mottem koncertu? Gościnnie wystąpił tu popularny dziennikarz Szymon Hołownia, który chociaż na scenie pojawił się na krótko, ale pokazał, że mógłby w seminariach uczyć sztuki głoszenia kazań. Tak więc, każdy mógł znaleźć tu coś dla siebie, jedni słowo, inni muzykę, a jeszcze inni może odkryli, że w poście nie chodzi wcale o śledzika. Pani z polonijnego przedszkola, podobno powiedziała, że „Beduina” mógłby z powodzeniem zastąpić jeden z jej wychowanków i to tylko za lizaka. Może i prawda, tak jak i prawdą jest, że osoby towarzyszące artystom, generują koszty, spędzające sen z powiek organizatorom. Ale trzeba też pamiętać, że koncert to tylko parę godzin, a przez resztę czasu artysta, aby nie zapomnieć nut i słów, musi czuć się komfortowo, jak u siebie w domu. Czyli w otoczeniu rodziny i przyjaciół. A że to kosztuje? Cóż, można przecież podnieść ceny biletów. Jednak jak widzimy listy płac to trudno uwierzyć, aby żądano takich sum za występ gdzieś w kinie w Lublinie. Chyba, że stosuje się tu inne standardy w kraju i na export. Tak jak kiedyś, całkiem inaczej smakowała „żytnia” kupiona w Społem, niż ta w Pewexie. Czyżby więc w kraju grało się tak, na aby-aby? Chociaż tu też często mamy do czynienia z tryptykiem, wprawdzie nie rzymskim, ale amerykańskim. W jeden weekend Nowy Jork, Chicago i Toronto. Czasami na Toronto już sił nie starcza, jak to było kiedyś z Kazikiem (czyt. Kult kosmonautów, sierpień 2013). Teraz jest dobra okazja, by to przypomnieć, bowiem ten sam organizator, który do tej pory nie zwrócił pieniędzy za tamte bilety na, nie występ, a występek Kazika, zaprasza 28 kwietnia na inny punk: T.Love. To piątek, jest więc szansa, że dadzą radę, ale też okazja, aby się o tamto upomnieć.