Goniec 3.11.2006
Różnie można spędzić Thanksgiving Day. W domu, na łonie przyrody lub w …samochodzie. Tak właśnie tegorocznego „indyka” spędziliśmy z żoną. A wszystko przez to, że przy okazji wyjazdu do przyjaciół w New Jersey zapragnąłem zobaczyć rzeźbę polskiego artysty Andrzeja Pityńskiego „Partyzanci”, poświęconą pamięci bohaterom walki z faszyzmem i komunizmem, która stała się dość znana z powodu niedawnej zmiany jej lokalizacji w Bostonie. Niestety przeliczyłem się z odległościami, a ponadto nie wiem dlaczego byłem prawie pewien, że każdy w Bostonie potrafi mi wskazać nowe jej miejsce.Wszystko to spowodowało, że zobaczyliśmy tylko Boston Common Park, czyli miejsce w centrum Bostonu gdzie rzeźba stała od 1983 roku. Ponieważ sam pomnik i jego historię poznałem z internetu w sumie nie było aż tak źle. Pomnik ustawiano początkowo przed bostońskim magistratem, dopiero później przeniesiono go do parku.
Rada miejska w ubiegłym roku zdecydowała o usunięciu rzeźby z parku i po krótkim okresie „internowania” na jakimś zapleczu przemysłowym, znaleziono nowe miejsce na wiadukcie przy stacji metra na południu miasta. Tak całkiem obiektywnie, rzeźba ta, trochę w stylu Hasiora budzi mieszane uczucia. Oczywiście w czasach gdy galerie wystawiają suche gałęzie (sam widziałem!) lub pewien gość z Białegostoku wylewając na podłogę zabarwiony beton usiłuje nam sprzedać to jako sztukę, autor pomnika na pewno jest artystą prawdziwym. Spójrzymy jednak na tą rzeźbę bez wiedzy o tym komu była była dedykowana. Jest to dzieło, niestety, ale mało estetyczne. Już na samym początku były liczne sprzeciwy, że nie pasuje ono do Common Park. I rzeczywiście nie pasuje, z tym się akurat zgadzam. Inną sprawą jest, że gdyby dotyczyło holokaustu, może przeniesionoby park w inne miejsce. Ale patrząc na to pozytywnie, gdyby nie to całe zamieszanie, to pomnik zostałby dawno zapomniany, a tak znów jest w centrum zainteresowania. Gdy zdecydowano o przeniesieniu rzeźby w inne miejsce pojawiły sie wśród bostońskiej polonii pogardliwe komentarze o „hollywoodzkim” guście tych, którzy o tym zdecydowali. Ale czy my sami stworzyliśmy coś lepszego i czy sami takiego gustu nie mamy? Ostatnio wprawdzie często się zdarza, że produkcje „made in Hollywood” są bardzo kiepskie, ale powstały i nadal powstają tam też dzieła wybitne. Do dziś symbolem prawa i sprawiedliwości bardziej jest westernowa gwiazda szeryfa, rodem z Hollywood, niż Temida z opaską na oczach, która to pozwala jej czasem nie widzieć kto manipuluje wagą. Jeżeli artysta tworzy rzeźbę-pomnik, powinien jednak brać pod uwagę fakt że będzie on oglądany nie tylko przez znawców sztuki ale przede wszystkim przez zwykłych przechodniów. Najważniejszą sprawą powinna być tu pamięć tych dla których on powstał. A to jest tylko wtedy możliwe gdy ludzie pod takim pomnikiem zechcą się na dłużej zatrzymać. Nie można mieć pretensji o to, że wypoczywający w parku woleliby mieć w jego krajobrazie coś bardziej optymistycznego niż dzieło Andrzeja Pityńskiego. Spróbujmy sobie wyobrazić sytuację gdyby rzeźba w podobnym stylu, poświęcona partyzantom z jakiegoś odległego kraju została ustawiona w warszwskich Łazienkach obok pomnika Chopina. Prawdopodobnie wzbudziłaby podobne kontrowersje. I jeszcze jedna drobna wprawdzie sprawa, ale jednak. Już dość nakpiono z naszej szarży kawalerii na hitlerowskie czołgi, która tak naprawdę nigdy nie miała miejsca. A w czasach walki z hitleryzmem i póżniej stalinizmem koń już nie był powszechnie używanym „pojazdem”, dlatego też często brano naszych „Partyzantów” za pomnik indiański. Niestety, niektórzy polscy twórcy, zarówno na emigracji jak i w kraju, upodobali sobie przedstawianie naszej historii i tej dawniejszej i współczesnej w trochę dziwaczny czasami sposób.
Przykładem jest wspólczesna polska kinematografia. Komuś tu ciągle zależy żeby wizerunek Polski w świecie utrwalali jacyś „Edi” czy „Świr”. W tym roku do Oskara zgłoszono kolejne dzieło „ Z odzysku” (to tytuł filmu, a nie sposób jego powstania). Nie oglądałem jeszcze, ale z tego co czytałem raczej nie można się spodziewać niczego dobrego. Szokujące, że jednym z kandydatów był antypolski i beznadziejny chłam pt. „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Czy ci ludzie robią to celowo czy z własnej głupoty. Takiej serii filmów, w których wszyscy prawie Polacy są zalani i brakuje im jakby „piątej klepki” nie nakręcono chyba nigdzie na świecie. Kto za to płaci? Prawdopodobnie naród, który się w nich obraża. Potem twórcy sami sobie przyznają nagrody na festiwalach i tak towarzystwo wzajemnej adoracji ma się całkiem dobrze.
A niestety, tysiące młodych ludzi wyjeżdża za granicę bo ulegają sugestii, że jak zostaną to też staną się takimi „świrami”. Nasz kanadyjski sąsiad jeżeli przypadkiem obejrzy takie „dzieła” pomyśli: „ ten nasz sąsiad Polak jest jeszcze OK, ale u nich w kraju to same świry”. A jeżeli również podsłucha naszych polonijnych audycji radiowych to usłyszy mnóstwo wojskowych pieśni. Przecież zbliża się kolejne nasze Święto Narodowe i wystąpił dla nas Zespół Artystyczny Wojska Polskiego. (Nie wiem czy poza Rosją są jeszcze gdzieś tego typu zespoły? ) Sam wybór tego listopadowego święta jako narodowego nie jest najszczęśliwszy. Jesienne, zimne dni nie zachęcają do radosnej zabawy. Ja wiem,że to wszystko nie jest takie proste, bo świętowanie bitwy pod Grunwaldem w lipcu mogłoby urazić Niemców, bitwy pod Warszawą w sierpniu Rosjan. Do niedawna można było jeszcze pomyśleć o wrześniowym zwycięstwie Sobieskiego pod Wiedniem, ale teraz to już raczej niemożliwe ze względu na islamistów. Może jednak trzeba było zostawić ten 3 maja? Pora roku niezła, a że konstytacja nie była praktycznie wprowadzona? I co z tego i tak większość naszych zwycięstw nie została mądrze wykorzystana, włącznie z tym ostatnim z 1989 roku. Wiemy jak wyglądają narodowe święta w Kanadzie czy u południowych sąsiadów. Radość, zabawa, festyny i sztuczne ognie. A u nas to świętownie jest takie trochę „partyzanckie”, jakbyśmy się bali żeby nas nie zauważono. Jakiś capstrzyk, kameralne spotkania z weteranami, trochę wojskowych pieśni, a tu repertuar zubożał, bo tych z rzeką Oką już nie ma, a o rzece Tygrys jeszcze nie napisano. Czy naprawdę nikt nie bierze pod uwagę, że mamy już nowe pokolenia. Oni chcieliby być dumni z ojczyzny swoich rodziców czy dziadków. Urodzeni w większości już tutaj woleliby polskie święta przeżywać,tak jak ich kanadyjscy czy amerykańscy rówieśnicy, czyli raczej w „holywoodzkim” stylu. Gdzie jest nasz Kongres Polonii Kanadyjskiej czy Konsulat RP? Skoro proboszcz parafii w Brampton potrafi zorganizować wielki bankiet z okazji rozpoczęcia budowy kościoła, to czy kongers lub konsulat, nic takiego nie potrafi wymyśleć na okoliczność narodowego święta? Obie te instytucje mają chyba w „zakresie obowiązków” propagowanie Polski na obczyźnie. Kiedyś gdy naród obchodził inne święta niż władza, mogły być z tym pewne problemy, ale teraz.? A może zrobić wspólnie, paradę lub masową imprezę. Przecież ponad 95% Polaków to katolicy. Wiemy wszyscy, że to niemożliwe, ale nie bardzo wiemy dlaczego? Nasza Polskość została zniekształcona przez lata komunizmu. Mieliśmy niby Ojczyznę ale czuliśmy się tam bardziej lokatorami. Teraz kiedy jesteśmy już ponoć u siebie też niewiele się zmieniło. Poprzedni właściciele, którzy ją doprowadzili do ruiny, nadal się w niej panoszą, a prawdziwi mieszkańcy czują się nadal nieswojo. Latem odwiedziła nas koleżanka z Gorzowa, a jedno z pierwszych jej pytań było: „co to za urząd obok waszego domu?” A to jest nie urząd, ale portugalska knajpa udekorowana ich flagą narodową. My wieszaliśmy (i zdejmowaliśmy) polską flagę tylko na polecenie komitetu partii i do dziś mamy z tym pewien problem. No cóż wznieśmy w ten sobotni 11 listopadowy wieczór w domowym zaciszu, bo chucznie świętować nam nie dano, toast za pomyślność naszej Ojczyzny. Nie zarobią na nas również i w tym roku sprzedawcy sztucznych ogni. W bardziej radosny nastrój może nas wprowadzą kolejni, po wojskowych słowikach, goście z Polski czyli kabaret „Elita”, który zawita do Polskiego Centrum Kultury w ten weekend. Serialowy Kiepski wprawdzie pasuje tu, trochę jak ta wyżej wspomniana rzeźba do bostońskiego parku, ale kto wie, być może się mylę. Elitarni kabareciarze mają ponoć nowy świetny program i może trochę mądrego śmiechu, co obiecuje organizator Krzysztof Jasiński, na tydzień przed radosnym w treści, ale smutno obchodzonym listopadowym świętem dobrze nam zrobi.
Krzysztof Sapinski, Toronto